Na zewnątrz panowała ciemność.
Tak samo bezlitosna i nieprzewidywalna, jak ból falami zalewający moje rozsypane na drobne kawałeczki serce. Nigdy nie powiedziałam o nim ani jednego, złego słowa. Był moim aniołem stróżem, w cięższych chwilach podnoszącym na duchu i wyciągającym choćby minimalny uśmiech ostatkami sił, w lepszych trwającym u mego boku jako kompan poważnych rozmów oraz dziecięcych zabaw. Znałam go przecież od zawsze. Byliśmy niczym dwujajowe bliźniaki, cholernie podobne charakterem, jednakże odmienne wyglądem. Kochałam go. On kochał mnie. W inny co prawda sposób, ale jednak kochał. Dlaczego więc sprawił, że musiałam zamknąć się w tym zimnym pokoju ze łzami ciurkiem płynącymi po policzkach? Czemu wszystko, do czego w ostatnich tygodniach przyłożyłam rękę zaczynało spadać na dno najgłębszej dziury w rozległym oceanie?
Spojrzałam w okno, kreśląc wokół kubka z herbatą bliżej nieokreślone kształty. Chwilę później odstawiłam go na pobliską szafeczkę idealnie uzupełniającą wystrój wnętrza. Cicho westchnęłam, ocierając rękawem pożyczonej od Lewisa bluzy wodę z opuchniętej twarzy. Na niebie, jakby starając się mnie rozweselić, migotały tysiące gwiazd bezlitośnie przypominając chwile spędzone z Rosbergiem w monakijskim ogródku. Jak leżąc na idealnie przystrzyżonej, charakterystycznie pachnącej trawie przytulaliśmy się do siebie, szukając różnorakich konstelacji. Ze śmiechem pakowałam mu do ust kolejną porcję słodkich pianek sprytnie przemyconych z kuchni. On z kolei zrywał z oświetlonej bladym blaskiem latarni grządki żółtego tulipana i wręczał mi go z szerokim uśmiechem. To był mój Nico. Ten, którego kochałam i za którym gotowa byłam wskoczyć w ogień. Wtedy myślałam, że nic nas nie rozdzieli. Czułam się najważniejsza i głęboko w sercu przewidywałam naszą wspólną przyszłość, jako para najlepszych przyjaciół co weekend oglądająca wspólnie maraton filmowy.
A teraz, po tylu latach trzymających mnie w złudnym poczuciu bezpieczeństwa objawiającym się za każdym razem, gdy wtulałam się w jego ciepłe, umięśnione ramiona, dość brutalnie zostałam sprowadzona na ziemię. Objawiło mi się to drugie, gorsze oblicze, które każdy przecież posiada.
Na dźwięk cichego skrzypnięcia nawiasów od razu spuściłam głowę, starając się ukryć piekące łzy bezustannie spływające po zaróżowionych policzkach. Zagryzłam dolną wargę, jednocześnie mocno zaciskając powieki, by uniemożliwić słonemu płynowi wydostawanie się na zewnątrz. Bezskutecznie. Cholera, czemu ja byłam taka beznadziejna?!
- Ana? - Podskoczyłam, słysząc znajomy głos. Jego głos... - Powiedz, co się stało?
Zamarłam, czując ciepły uścisk męskiej dłoni na ramieniu. Spojrzałam na niego spod kaskady ciemnych, potarganych włosów. Ból widoczny w jego szarobłękitnych, błyszczących tęczówkach na moment zbił mnie z tropu. Sebastian. Mój Sebastian tu był.
I automatycznie, jakby do kompletu powróciło także wspomnienie słów Kimiego. Powód, przez który w ogóle wyleciałam z Austrii. Nie umiałam mu tak po prostu wybaczyć. Nie chciałam tego zrobić...
- Wyjdź! - wydusiłam niezbyt przekonująco. - Proszę Cię, wyjdź!
Trzęsącą ręką wskazałam na drzwi, a on zamiast podnieść się i ruszyć w ich kierunku, delikatnie ujął mój nadgarstek. Nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło. Wybuchłam histerycznym płaczem, ukrywając zmasakrowaną twarz w drżących z nadmiaru emocji dłoniach.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobię.
Ku rosnącemu z każdą chwilą coraz bardziej zaskoczeniu Vettel nieznacznie podniósł mnie, sadzając sobie na kolanach, po czym mocno objął, szepcząc do ucha słowa pocieszenia. W głowie miałam paskudny mętlik. Rozum walczył z sercem, pragnącym nigdy więcej nie wyswobadzać się z tego uścisku. W ostateczności uczucia wygrały. Trzymając głowę na jego piersi starałam się uspokoić, choć przychodziło mi to niezwykle opornie.
- Nienawidzę was - wymamrotałam. - Nienawidzę was obu!
- Rozumiem. - Kątem oka zauważyłam, jak Sebastian nieznacznie się uśmiecha. Palcem wskazującym uniósł mój podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie prosto w oczy, po czym płynnym ruchem starł łzy najpierw z jednego, a następnie drugiego mojego policzka. Przyspieszone tętno wywołane tym gestem jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamknęło produkcję nowych, po raz kolejny wytrącając mnie z równowagi. - A teraz powiedz, co on Ci zrobił?
Głośno przełknęłam ślinę, siląc się na wyrzucenie tych kilku okropnie brzmiących słów.
- Pocałował mnie.
Dłonie trzymane na jego klatce piersiowej niemal automatycznie zacisnęłam w pięści.
- Tylko tyle?
- Siłą - wydukałam. Wzięłam kilka głębszych oddechów w celu uspokojenia rozbieganych myśli. - Nie chciałam tego. Przycisnął mnie do ściany i...
Na twarzy Vettela momentalnie pojawił się wyraz istnej furii. Ponownie przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił, sprawiając, że pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się względnie bezpieczna. Mogłam odetchnąć, choć tego nie zrobiłam, zatopić się w jego ramionach i po prostu zapomnieć o wszystkich strapieniach.
- To się już więcej nie powtórzy. - Pokiwałam głową, zaciskając usta w wąską linię. - Obiecuję.
Wdychając zapach męskich perfum idealnie pasujących do wizerunku kierowcy wyścigowego, moje serce wariowało w szaleńczym tempie wystukując to jedno, jakże ważne imię. Sebastian. Był tutaj. Dla mnie. Przyjechał, choć wcale go o to nie prosiłam. Wspierał mnie i pocieszał. Zaczął pełnić funkcję Nico, w której niegdyś nie potrafiłam wyobrazić sobie nikogo innego poza niemieckim zawodnikiem rywalizującym co weekend w srebrzysto-błękitnym bolidzie teamu ze Stuttgartu.
- Nie mam zamiaru do niego wracać - wyszeptałam, ignorując tysiące igieł wbijających się w okolice klatki piersiowej. - On dla mnie już nie istnieje.
Blondyn delikatnie zsunął mnie na puchową kołdrę. Następnie płynnym ruchem ściągnął buty i położył się, chwilę później przyciągając mnie do siebie. Głowę umiejscowiłam na jego umięśnionej, falującej w rytm oddechu klatce, starając się skupić myśli na wszystkim, tylko nie na postaci byłego przyjaciela. Jego roześmianej twarzy niegdyś sprawiającej mi tyle radości. Ciepłych wargach natarczywie wbijających się w moje. Sprawiających, że miałam ochotę kopnąć go w jaja i uciec, choć w ostateczności zachowałam się, przynajmniej według mojego mniemania, mniej brutalnie. A przecież to był mój pierwszy... pocałunek. O ile tę chwilę można było nim nazwać. I Nico doskonale o tym wiedział. Dlaczego więc zepsuł go swoim szczeniackim, dupkowatym zachowaniem? Co chciał w ten sposób osiągnąć?
Westchnęłam, z ulgą zauważając, że przestałam płakać. Bolało mnie. To oczywiste. Czułam się cholernie zdradzona przez człowieka do niedawna znaczącego dla mnie dosłownie wszystko. Przez mężczyznę dającego mi całą listę życiowych porad i uczącego jazdy samochodem na monakijskim parkingu, gdy byłam jeszcze roztrzepaną nastolatką wjeżdżającą w każdy napotkany na drodze pachołek. Rozbawiającego mnie swoimi żartami i mieszającego z błotem zawsze, gdy próbowałam wdawać się z nim w słowne potyczki będące jego mocną stroną.
Dlaczego to było aż takie ciężkie?
- Chciałbym Ci coś wyjaśnić.
Rozkojarzona spojrzałam w twarz Sebastiana. Sprawiał wrażenie nieobecnego. Jakby żyjącego w innej, równoległej rzeczywistości rozdrapującej dawne rany, które jeszcze nie do końca zdążyły się zagoić. Przełknęłam głośno ślinę, zachęcająco ujmując jego dłoń. Jeśli miał dolać oliwy do ognia, niech zrobi to teraz. Wolę spaść na samo dno i później powoli się podnosić, niż podczas powrotu do żywych ponownie co chwila obrywać coraz to kolejnym kamieniem podcinającym mi skrzydła.
- Tak? - spytałam zachrypniętym głosem.
Vettel skrzywił się nieznacznie, po czym z wyrazem męczennika sprawiającym, że poczułam się bardzo słabo, niczym niewinna sarna dostająca środek nasenny w lesie będącym jej domem, przeniósł wzrok na moją twarz.
- Chodzi o kwestię mojego rzekomego sypiania z każdą dziewczyną, którą dane było mi poznać. - Ze świstem wypuściłam powietrze, starając się nie załamać. Nie byłam pewna, czy chciałam tego słuchać. - To nie do końca prawda. Po prostu... Wiem, że nie ma żadnego usprawiedliwienia na to, co wtedy zrobiłem i jak cholernie wielkim dupkiem się stałem. - Skrzyżował nasze palce razem, skupiając całą uwagę na kreślonych delikatnie krótkim paznokciem po nawierzchni mojej dłoni kształtach. - Ale nikt nie chciał mnie zrozumieć. Nawet Kimi. Zajmował się wtedy pomocą w projekcie bolidu na nowy sezon i spławił mnie jednym, krótkim sms-em. Dlatego poszedłem do tego klubu. Dlatego upiłem się do nieprzytomności i wylądowałem z nią w łóżku. A następnego dnia obudziłem się w sypialni zupełnie obcej kobiety, zdając sobie sprawę, że wcale nie byłem lepszy od Hanny. Że może nawet zachowałem się gorzej, bo przespałem się z zupełnie nieznaną mi wcześniej osobą. Kimś, z kim nie zamieniłem nawet jednego, głupiego zdania na trzeźwo. - Widziałam, jak z kącików jego oczu zaczynają wypływać łzy. Miałam ochotę zetrzeć je i wyszeptać parę słów pocieszenia, ale nie mogłam mu przerwać. Zdawałam sobie bowiem sprawę z tego, że jeśli to zrobię, nigdy więcej nie będzie mi dane usłyszeć owej historii do samego końca. - Nikt z mojego otoczenia nie wiedział, jak to jest odkryć zdradę narzeczonej będącej dla Ciebie całym światem. Kochałem ją. Hanna stała się dla mnie pewnego rodzaju obsesją, której nie chciałem i nie mogłem stracić. Za bardzo mi na niej zależało. Na nas... Może dlatego wierzyłem w każde głupie wymówki, których używała, by się z nim spotykać. Że idzie do koleżanki na noc, choć później nie odbierała ode mnie telefonów. Że musi wyskoczyć na małe zakupy, choć przecież dwa dni temu wróciła z centrum handlowego zmęczona jak nigdy przedtem. - Jego głos powoli się załamywał, sprawiając mi okropny ból. - Chciałem wierzyć w to wszystko. W naszą głupią, naiwną miłość mającą swoje początki na korytarzu przeciętnego liceum. Nie sypialiśmy ze sobą. Nie spędzaliśmy razem czasu, jak kiedyś. Ciągle się mijaliśmy, bo albo ja wyjeżdżałem na wyścigi, dzięki którym mogłem choć na chwilę o tym wszystkim zapomnieć, albo ona wymykała się do niego pod przykrywką kolejnego zlecenia u bogatej rodziny posiadającej kilkuset metrowy dom. Aż nastał ten przeklęty dzień, w którym wszystko się wydało. Przez który straciłem coś, co było dla mnie przez długi czas najważniejsze. I przez który później prawie straciłem też Ciebie. - Mocniej ścisnęłam jego dłoń, nieznacznie podnosząc się do góry. Cierpienie emanujące z jego tęczówek z całą pewnością zwaliłoby mnie z nóg, gdybym stała na zimnej podłodze luksusowego hotelu. - To uczucie, które Ci towarzyszy, gdy wracając wcześniejszym samolotem zastajesz swoją ciężarną narzeczoną całującą się w waszej kuchni z innym facetem. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że twoje wyobrażenia nie były urojeniem, tylko prawdą, a pozorne szczęście choć na chwilę dające Ci wiarę w odzyskanie wszystkiego po dowiedzeniu się, że zostaniesz ojcem, nagle ulatuje, bo dociera do Ciebie, że to dziecko nawet nie jest twoje - skończył szeptem, całą siłą woli powstrzymując słoną wodę wypływającą spod powiek. - Przepraszam. Jestem beznadziejny.
- Wcale nie! - zaprzeczyłam, z ulgą zauważając, że Nico nie miał racji. Że Sebastian był, jest i będzie tym delikatnym, subtelnym mężczyzną, w którym się zakochałam. I którego przecież nadal kochałam całym sercem, znoszącym ostatnio wiele nieprzyjemności. - Możesz mówić, co chcesz. Ale wiem, że przez cierpienie robi się wiele głupot. To chyba normalne, że poszedłeś zapić smutki. Przesadziłeś. Że...
Nie umiałam skończyć. Dane słowa ugrzęzły mi w gardle, bo były zbyt przykre, by mogły wyjść na zewnątrz, stając się jednocześnie prawdą.
- Nie, to nie jest normalne. Zrobiłem źle i mam nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy. Od tamtej pory zawsze się pilnuję - westchnął. - Ale... Było, minęło. Teraz jest inny czas. Zmieniłem się, jak wszystko wokoło. I nie wiem jeszcze do końca, co czuję. - Uśmiechnął się delikatnie, muskając opuszkami palców moje spierzchnięte wargi. - Czy dopiero się w Tobie zakochuję, czy już zdążyłem pokochać Cię całym sercem. Za to wiem, że znaczysz dla mnie cholernie wiele i tym razem nie pozwolę, by miłość wymknęła mi się między palcami przez własną głupotę. Chcę walczyć. I mam nadzieję, że mi na to pozwolisz.
Motyle wewnątrz mojego brzucha poderwały się do lotu, przyjemnie łaskocząc go od środka. Wszystko inne jakby nagle straciło sens. Liczyłam się tylko ja, i on. My. Pierwszy raz od tygodnia poczułam, że naprawdę może być dobrze. Że wszystko się jakoś ułoży i znów będę mogła żyć pełnią życia. Że jeśli tylko włożymy w to trochę serca, staniemy się naprawdę szczęśliwi.
- Zawsze - mruknęłam, wtulając się w jego tors. - Ale chyba nie musisz o nic walczyć. Już to zdobyłeś.
__________
I prawie wszystko się wyjaśniło! Takim też oto sposobem zamknęliśmy pewien etap tego opowiadania, dlatego chcę wam mocno podziękować za wsparcie w napisaniu tych jedenastu rozdziałów. Jesteście wspaniali!
Jedenastka nie jest idealna. Wiem. Troszkę inaczej ją sobie wyobrażałam, ale niestety ostatnio w szkole mam urwanie głowy i nie znalazłam czasu, by napisać ją od nowa jeszcze raz. Przepraszam.
Na koniec chcę wam życzyć wspaniałych, radosnych i rodzinnych świąt oraz szczęśliwego nowego roku, który, miejmy nadzieję, będzie czasem lepszym od ostatnich dwunastu miesięcy :')
A, no i mam taki drobny prezent dla moich wiernych czytelników! Świąteczne opowiadanie, a jakże, na które bardzo serdecznie zapraszam. W roli głównej Chicharito Hernandez
To do zobaczenia 'za rok' :')