czwartek, 24 grudnia 2015

Part Eleven

Na zewnątrz panowała ciemność.
Tak samo bezlitosna i nieprzewidywalna, jak ból falami zalewający moje rozsypane na drobne kawałeczki serce. Nigdy nie powiedziałam o nim ani jednego, złego słowa. Był moim aniołem stróżem, w cięższych chwilach podnoszącym na duchu i wyciągającym choćby minimalny uśmiech ostatkami sił, w lepszych trwającym u mego boku jako kompan poważnych rozmów oraz dziecięcych zabaw. Znałam go przecież od zawsze. Byliśmy niczym dwujajowe bliźniaki, cholernie podobne charakterem, jednakże odmienne wyglądem. Kochałam go. On kochał mnie. W inny co prawda sposób, ale jednak kochał. Dlaczego więc sprawił, że musiałam zamknąć się w tym zimnym pokoju ze łzami ciurkiem płynącymi po policzkach? Czemu wszystko, do czego w ostatnich tygodniach przyłożyłam rękę zaczynało spadać na dno najgłębszej dziury w rozległym oceanie?
Spojrzałam w okno, kreśląc wokół kubka z herbatą bliżej nieokreślone kształty. Chwilę później odstawiłam go na pobliską szafeczkę idealnie uzupełniającą wystrój wnętrza. Cicho westchnęłam, ocierając rękawem pożyczonej od Lewisa bluzy wodę z opuchniętej twarzy. Na niebie, jakby starając się mnie rozweselić, migotały tysiące gwiazd bezlitośnie przypominając chwile spędzone z Rosbergiem w monakijskim ogródku. Jak leżąc na idealnie przystrzyżonej, charakterystycznie pachnącej trawie przytulaliśmy się do siebie, szukając różnorakich konstelacji. Ze śmiechem pakowałam mu do ust kolejną porcję słodkich pianek sprytnie przemyconych z kuchni. On z kolei zrywał z oświetlonej bladym blaskiem latarni grządki żółtego tulipana i wręczał mi go z szerokim uśmiechem. To był mój Nico. Ten, którego kochałam i za którym gotowa byłam wskoczyć w ogień. Wtedy myślałam, że nic nas nie rozdzieli. Czułam się najważniejsza i głęboko w sercu przewidywałam naszą wspólną przyszłość, jako para najlepszych przyjaciół co weekend oglądająca wspólnie maraton filmowy.
A teraz, po tylu latach trzymających mnie w złudnym poczuciu bezpieczeństwa objawiającym się za każdym razem, gdy wtulałam się w jego ciepłe, umięśnione ramiona, dość brutalnie zostałam sprowadzona na ziemię. Objawiło mi się to drugie, gorsze oblicze, które każdy przecież posiada.
Na dźwięk cichego skrzypnięcia nawiasów od razu spuściłam głowę, starając się ukryć piekące łzy bezustannie spływające po zaróżowionych policzkach. Zagryzłam dolną wargę, jednocześnie mocno zaciskając powieki, by uniemożliwić słonemu płynowi wydostawanie się na zewnątrz. Bezskutecznie. Cholera, czemu ja byłam taka beznadziejna?!
- Ana? - Podskoczyłam, słysząc znajomy głos. Jego głos... - Powiedz, co się stało?
Zamarłam, czując ciepły uścisk męskiej dłoni na ramieniu. Spojrzałam na niego spod kaskady ciemnych, potarganych włosów. Ból widoczny w jego szarobłękitnych, błyszczących tęczówkach na moment zbił mnie z tropu. Sebastian. Mój Sebastian tu był.
I automatycznie, jakby do kompletu powróciło także wspomnienie słów Kimiego. Powód, przez który w ogóle wyleciałam z Austrii. Nie umiałam mu tak po prostu wybaczyć. Nie chciałam tego zrobić...
- Wyjdź! - wydusiłam niezbyt przekonująco. - Proszę Cię, wyjdź!
Trzęsącą ręką wskazałam na drzwi, a on zamiast podnieść się i ruszyć w ich kierunku, delikatnie ujął mój nadgarstek. Nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło. Wybuchłam histerycznym płaczem, ukrywając zmasakrowaną twarz w drżących z nadmiaru emocji dłoniach.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobię.
Ku rosnącemu z każdą chwilą coraz bardziej zaskoczeniu Vettel nieznacznie podniósł mnie, sadzając sobie na kolanach, po czym mocno objął, szepcząc do ucha słowa pocieszenia. W głowie miałam paskudny mętlik. Rozum walczył z sercem, pragnącym nigdy więcej nie wyswobadzać się z tego uścisku. W ostateczności uczucia wygrały. Trzymając głowę na jego piersi starałam się uspokoić, choć przychodziło mi to niezwykle opornie.
- Nienawidzę was - wymamrotałam. - Nienawidzę was obu!
- Rozumiem. - Kątem oka zauważyłam, jak Sebastian nieznacznie się uśmiecha. Palcem wskazującym uniósł mój podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie prosto w oczy, po czym płynnym ruchem starł łzy najpierw z jednego, a następnie drugiego mojego policzka. Przyspieszone tętno wywołane tym gestem jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamknęło produkcję nowych, po raz kolejny wytrącając mnie z równowagi. - A teraz powiedz, co on Ci zrobił?
Głośno przełknęłam ślinę, siląc się na wyrzucenie tych kilku okropnie brzmiących słów.
- Pocałował mnie.
Dłonie trzymane na jego klatce piersiowej niemal automatycznie zacisnęłam w pięści.
- Tylko tyle?
- Siłą - wydukałam. Wzięłam kilka głębszych oddechów w celu uspokojenia rozbieganych myśli. - Nie chciałam tego. Przycisnął mnie do ściany i...
Na twarzy Vettela momentalnie pojawił się wyraz istnej furii. Ponownie przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił, sprawiając, że pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się względnie bezpieczna. Mogłam odetchnąć, choć tego nie zrobiłam, zatopić się w jego ramionach i po prostu zapomnieć o wszystkich strapieniach.
- To się już więcej nie powtórzy. - Pokiwałam głową, zaciskając usta w wąską linię. - Obiecuję.
Wdychając zapach męskich perfum idealnie pasujących do wizerunku kierowcy wyścigowego, moje serce wariowało w szaleńczym tempie wystukując to jedno, jakże ważne imię. Sebastian. Był tutaj. Dla mnie. Przyjechał, choć wcale go o to nie prosiłam. Wspierał mnie i pocieszał. Zaczął pełnić funkcję Nico, w której niegdyś nie potrafiłam wyobrazić sobie nikogo innego poza niemieckim zawodnikiem rywalizującym co weekend w srebrzysto-błękitnym bolidzie teamu ze Stuttgartu.
- Nie mam zamiaru do niego wracać - wyszeptałam, ignorując tysiące igieł wbijających się w okolice klatki piersiowej. - On dla mnie już nie istnieje.
Blondyn delikatnie zsunął mnie na puchową kołdrę. Następnie płynnym ruchem ściągnął buty i położył się, chwilę później przyciągając mnie do siebie. Głowę umiejscowiłam na jego umięśnionej, falującej w rytm oddechu klatce, starając się skupić myśli na wszystkim, tylko nie na postaci byłego przyjaciela. Jego roześmianej twarzy niegdyś sprawiającej mi tyle radości. Ciepłych wargach natarczywie wbijających się w moje. Sprawiających, że miałam ochotę kopnąć go w jaja i uciec, choć w ostateczności zachowałam się, przynajmniej według mojego mniemania, mniej brutalnie. A przecież to był mój pierwszy... pocałunek. O ile tę chwilę można było nim nazwać. I Nico doskonale o tym wiedział. Dlaczego więc zepsuł go swoim szczeniackim, dupkowatym zachowaniem? Co chciał w ten sposób osiągnąć?
Westchnęłam, z ulgą zauważając, że przestałam płakać. Bolało mnie. To oczywiste. Czułam się cholernie zdradzona przez człowieka do niedawna znaczącego dla mnie dosłownie wszystko. Przez mężczyznę dającego mi całą listę życiowych porad i uczącego jazdy samochodem na monakijskim parkingu, gdy byłam jeszcze roztrzepaną nastolatką wjeżdżającą w każdy napotkany na drodze pachołek. Rozbawiającego mnie swoimi żartami i mieszającego z błotem zawsze, gdy próbowałam wdawać się z nim w słowne potyczki będące jego mocną stroną.
Dlaczego to było aż takie ciężkie?
- Chciałbym Ci coś wyjaśnić.
Rozkojarzona spojrzałam w twarz Sebastiana. Sprawiał wrażenie nieobecnego. Jakby żyjącego w innej, równoległej rzeczywistości rozdrapującej dawne rany, które jeszcze nie do końca zdążyły się zagoić. Przełknęłam głośno ślinę, zachęcająco ujmując jego dłoń. Jeśli miał dolać oliwy do ognia, niech zrobi to teraz. Wolę spaść na samo dno i później powoli się podnosić, niż podczas powrotu do żywych ponownie co chwila obrywać coraz to kolejnym kamieniem podcinającym mi skrzydła.
- Tak? - spytałam zachrypniętym głosem.
Vettel skrzywił się nieznacznie, po czym z wyrazem męczennika sprawiającym, że poczułam się bardzo słabo, niczym niewinna sarna dostająca środek nasenny w  lesie będącym jej domem, przeniósł wzrok na moją twarz.
- Chodzi o kwestię mojego rzekomego sypiania z każdą dziewczyną, którą dane było mi poznać. - Ze świstem wypuściłam powietrze, starając się nie załamać. Nie byłam pewna, czy chciałam tego słuchać. - To nie do końca prawda. Po prostu... Wiem, że nie ma żadnego usprawiedliwienia na to, co wtedy zrobiłem i jak cholernie wielkim dupkiem się stałem. - Skrzyżował nasze palce razem, skupiając całą uwagę na kreślonych delikatnie krótkim paznokciem po nawierzchni mojej dłoni kształtach. - Ale nikt nie chciał mnie zrozumieć. Nawet Kimi. Zajmował się wtedy pomocą w projekcie bolidu na nowy sezon i spławił mnie jednym, krótkim sms-em. Dlatego poszedłem do tego klubu. Dlatego upiłem się do nieprzytomności i wylądowałem z nią w łóżku. A następnego dnia obudziłem się w sypialni zupełnie obcej kobiety, zdając sobie sprawę, że wcale nie byłem lepszy od Hanny. Że może nawet zachowałem się gorzej, bo przespałem się z zupełnie nieznaną mi wcześniej osobą. Kimś, z kim nie zamieniłem nawet jednego, głupiego zdania na trzeźwo. - Widziałam, jak z kącików jego oczu zaczynają wypływać łzy. Miałam ochotę zetrzeć je i wyszeptać parę słów pocieszenia, ale nie mogłam mu przerwać. Zdawałam sobie bowiem sprawę z tego, że jeśli to zrobię, nigdy więcej nie będzie mi dane usłyszeć owej historii do samego końca. - Nikt z mojego otoczenia nie wiedział, jak to jest odkryć zdradę narzeczonej będącej dla Ciebie całym światem. Kochałem ją. Hanna stała się dla mnie pewnego rodzaju obsesją, której nie chciałem i nie mogłem stracić. Za bardzo mi na niej zależało. Na nas... Może dlatego wierzyłem w każde głupie wymówki, których używała, by się z nim spotykać. Że idzie do koleżanki na noc, choć później nie odbierała ode mnie telefonów. Że musi wyskoczyć na małe zakupy, choć przecież dwa dni temu wróciła z centrum handlowego zmęczona jak nigdy przedtem. - Jego głos powoli się załamywał, sprawiając mi okropny ból. - Chciałem wierzyć w to wszystko. W naszą głupią, naiwną miłość mającą swoje początki na korytarzu przeciętnego liceum. Nie sypialiśmy ze sobą. Nie spędzaliśmy razem czasu, jak kiedyś. Ciągle się mijaliśmy, bo albo ja wyjeżdżałem na wyścigi, dzięki którym mogłem choć na chwilę o tym wszystkim zapomnieć, albo ona wymykała się do niego pod przykrywką kolejnego zlecenia u bogatej rodziny posiadającej kilkuset metrowy dom. Aż nastał ten przeklęty dzień, w którym wszystko się wydało. Przez który straciłem coś, co było dla mnie przez długi czas najważniejsze. I przez który później prawie straciłem też Ciebie. - Mocniej ścisnęłam jego dłoń, nieznacznie podnosząc się do góry. Cierpienie emanujące z jego tęczówek z całą pewnością zwaliłoby mnie z nóg, gdybym stała na zimnej podłodze luksusowego hotelu. - To uczucie, które Ci towarzyszy, gdy wracając wcześniejszym samolotem zastajesz swoją ciężarną narzeczoną całującą się w waszej kuchni z innym facetem. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że twoje wyobrażenia nie były urojeniem, tylko prawdą, a pozorne szczęście choć na chwilę dające Ci wiarę w odzyskanie wszystkiego po dowiedzeniu się, że zostaniesz ojcem, nagle ulatuje, bo dociera do Ciebie, że to dziecko nawet nie jest twoje - skończył szeptem, całą siłą woli powstrzymując słoną wodę wypływającą spod powiek. - Przepraszam. Jestem beznadziejny.
- Wcale nie! - zaprzeczyłam, z ulgą zauważając, że Nico nie miał racji. Że Sebastian był, jest i będzie tym delikatnym, subtelnym mężczyzną, w którym się zakochałam. I którego przecież nadal kochałam całym sercem, znoszącym ostatnio wiele nieprzyjemności. - Możesz mówić, co chcesz. Ale wiem, że przez cierpienie robi się wiele głupot. To chyba normalne, że poszedłeś zapić smutki. Przesadziłeś. Że...
Nie umiałam skończyć. Dane słowa ugrzęzły mi w gardle, bo były zbyt przykre, by mogły wyjść na zewnątrz, stając się jednocześnie prawdą.
- Nie, to nie jest normalne. Zrobiłem źle i mam nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy. Od tamtej pory zawsze się pilnuję - westchnął. - Ale... Było, minęło. Teraz jest inny czas. Zmieniłem się, jak wszystko wokoło. I nie wiem jeszcze do końca, co czuję. - Uśmiechnął się delikatnie, muskając opuszkami palców moje spierzchnięte wargi. - Czy dopiero się w Tobie zakochuję, czy już zdążyłem pokochać Cię całym sercem. Za to wiem, że znaczysz dla mnie cholernie wiele i tym razem nie pozwolę, by miłość wymknęła mi się między palcami przez własną głupotę. Chcę walczyć. I mam nadzieję, że mi na to pozwolisz.
Motyle wewnątrz mojego brzucha poderwały się do lotu, przyjemnie łaskocząc go od środka. Wszystko inne jakby nagle straciło sens. Liczyłam się tylko ja, i on. My. Pierwszy raz od tygodnia poczułam, że naprawdę może być dobrze. Że wszystko się jakoś ułoży i znów będę mogła żyć pełnią życia. Że jeśli tylko włożymy w to trochę serca, staniemy się naprawdę szczęśliwi.
- Zawsze - mruknęłam, wtulając się w jego tors. - Ale chyba nie musisz o nic walczyć. Już to zdobyłeś.

__________
I prawie wszystko się wyjaśniło! Takim też oto sposobem zamknęliśmy pewien etap tego opowiadania, dlatego chcę wam mocno podziękować za wsparcie w napisaniu tych jedenastu rozdziałów. Jesteście wspaniali!
Jedenastka nie jest idealna. Wiem. Troszkę inaczej ją sobie wyobrażałam, ale niestety ostatnio w szkole mam urwanie głowy i nie znalazłam czasu, by napisać ją od nowa jeszcze raz. Przepraszam.
Na koniec chcę wam życzyć wspaniałych, radosnych i rodzinnych świąt oraz szczęśliwego nowego roku, który, miejmy nadzieję, będzie czasem lepszym od ostatnich dwunastu miesięcy :')
A, no i mam taki drobny prezent dla moich wiernych czytelników! Świąteczne opowiadanie, a jakże, na które bardzo serdecznie zapraszam. W roli głównej Chicharito Hernandez
To do zobaczenia 'za rok' :')

niedziela, 13 grudnia 2015

Part Ten

Właśnie przebrnęłam przez najgorszy dzień w życiu.
Mogłam powtarzać to zdanie całymi godzinami, wspominając wydarzenia ostatniego tygodnia sprowadzające się do zwieńczenia chwilą jeszcze bardziej okropną i niezwykle drastyczną, ale czy posiadało to jakikolwiek sens? Przecież dzięki temu nie uda mi się podnieść z wilgotnej ławki, szepnąć, że wszystko się jakoś ułoży i z impetem ruszyć do przodu ku nowej, lepszej przyszłości. Nikogo tu nie znałam. Nie rysowały się przede mną żadne pozytywne perspektywy. Zostałam sama, zdana jedynie na własne umiejętności i wyczucie, które nie raz potrafiło zawieść. Powoli zaczynałam nawet żałować decyzji o postawieniu się ojcu i wyjechaniu z Nico. Poznania Sebastiana...
Cholera! Czemu to wszystko było tak piekielnie skomplikowane?!
Słone łzy spływające po moich policzkach zaczęły mieszać się z chłodnymi kroplami deszczu. Kiedyś, w nawet najgorszych momentach potrafiłam znaleźć w sobie krztynę odwagi, by zadzwonić do przyjaciela, poprosić go o spotkanie, znaleźć w jego ramionach choć odrobinę pocieszenia. A teraz... Teraz zawiódł mnie nawet on. I razem z odejściem Rosberga zaczęło rozmywać się całe moje dotychczasowe życie. Czułam się niczym uwięziona w kokonie gąsienica, pragnąca rozwinąć skrzydła, by stać się pięknym motylem. Problem w tym, że sama nie umiałam zmusić się do przebicia przeklętego kokonu, zamykającego wszystkie możliwe drogi ucieczki od ogarniającego mnie, przewlekłego cierpienia. Czy ta farsa miała się kiedyś w ogóle skończyć?
Zacisnęłam mocno powieki, starając się opanować spazmatyczne napady histerii. Bez skutku. Każde bicie serca wbijało się w moją klatkę piersiową niczym tępy sztylet, każdy kolejny wzięty oddech sprawiał, że moje płuca pękały z bólu. Denerwowało mnie otoczenie, wszystko, co znajdowało się w promieniu kilku metrów, więdnące pod naporem lejącej się z nieba wody kwiaty, szeleszczące na wietrze liście rosnących nieopodal drzew, przechodnie wlepiający swój ciekawski wzrok w moją zmasakrowaną posturę. Miałam ochotę wydłubać sobie oczy, by już nigdy więcej nie płakać, pozbyć się mózgu, by nie musieć myśleć o dręczących mnie nieustannie problemach. Przestać zwracać na siebie uwagę każdego brnącego do domu alejkami parku człowieka.
Wzięłam parę urywanych oddechów, dławiąc się mieszaniną różnorakiej cieczy. W głowie przywołałam obraz uśmiechniętego Sebastiana okrywającego moje ramiona krwistoczerwoną bluzą pachnącą tak dobrze znanymi mi już perfumami. Jego zadziwiającej troski malującej się w szarobłękitnych tęczówkach i delikatności ujawniającej się z każdym wykonanym przez niego ruchem. Brakowało mi tego. Naszych niezobowiązujących uśmiechów wymienianych przy każdym spotkaniu. Błahych słów wypowiadanych podczas nawet najgłupszych rozmów. Ciepła jego ciała uspakajającego mnie niemalże automatycznie.
Potrzebowałam go. I właśnie dlatego, w przypływie odwagi wyjęłam z kieszeni jeansów telefon, w duszy dziękując losowi za wodoodporny model, by wykręcić pospiesznie znany mi doskonale numer. A kiedy miałam nacisnąć zieloną słuchawkę, coś mnie nagle przyblokowało.
Nie umiałam. Nie mogłam. Nie... chciałam?
Pokręciłam głową, desperacko przeglądając listę kontaktów. Przecież nie utknę w tym miejscu, bezradna i bezsilna. Musiałam coś zrobić. Pytanie tylko, co?
Zacisnęłam zęby, niezgrabnie przykładając komórkę do ucha. Na dźwięk pierwszego sygnału podskoczyłam gwałtownie, starając się opanować rosnące wewnątrz napięcie. Nie byłam pewna, czy po raptem kilku chwilach znajomości mogłam ją prosić o taką przysługę.
- Tak? - rozbrzmiał w słuchawce dość niski głos.
Przełknęłam ślinę w celu zniwelowania zapychającej gardło guli, jednocześnie zbierając w głowie odpowiednie słowa.
- Maite, mam sprawę...
- Lewis. - Szerzej otworzyłam oczy. Cholera! - Mam na imię Lewis - zaśmiał się.
- Przepraszam, nie wiedziałam... To znaczy...
- Spokojnie. - W słuchawce zapadła chwilowa cisza. Na szczęście tylko chwilowa. - Coś się stało? Płakałaś, czy mi się wydaje?
Zacisnęłam dłoń na drewnianej belce, delikatnie nachylając się do przodu. Musiałam podjąć szybką decyzję dotyczącą ewentualnej wersji wydarzeń, jaką mu zaraz przedstawię.
- Tak, ale to nie rozmowa na telefon - wydusiłam. - Jesteście w Milton?
- Od wczoraj. Ana...
- Powiesz mi, jak dotrzeć do hotelu? Chyba się zgubiłam.
Nie miałam najmniejszej ochoty na składanie wyjaśnień. A już na pewno nie przed osobą, z którą rozmawiałam pierwszy raz w życiu.
- Gdzie jesteś?
No tak! Na moich policzkach wyrosły krwiste rumieńce ukazujące poziom zawstydzenia własną głupotą.
- W parku, niedaleko stadionu Donsów. - Zmarszczyłam czoło, uważnie rozglądając się w poszukiwaniu jakichś charakterystycznych znaków. - A przynajmniej wydaje mi się, że niedaleko.
Zrezygnowana pokręciłam głową, czując, jak z bezsilności po moich policzkach spływają kolejne łzy. Tak bardzo chciałam móc się do niego przytulić. Oprzeć głowę o ramię, wziąć głęboki wdech i zapomnieć o wszystkich trapiących mnie zmartwieniach. Tyle bym za to oddała. Za Sebastiana. Za dawnego Nico wyciągającego do mnie pomocną dłoń nawet w najbanalniejszych do rozwiązania sytuacjiach.
- Poczekaj tam na mnie, zaraz będę.
Nim zdążyłam otworzyć buzię, by zaprzeczyć i zapewnić, że przecież dam sobie radę sama, połączenie zostało przerwane, ponownie zostawiając mnie na pastwę losu z ciężkimi do wypędzenia wspomnieniami.

***

Spośród wszystkich wymyślonych przez człowieka sposobów masochizmu, najgorszym jest miłość. Cierpimy przez osoby, dla których bylibyśmy w stanie zrobić wszystko. A które nawet w najmniejszym stopniu naszego uczucia nie odwzajemniają. Cicho wypłakujemy się w samotności, oszukując samych siebie, że chcemy zapomnieć, choć tak naprawdę pragniemy czegoś zupełnie odmiennego. Bliskości. Bliskości człowieka, który wywrócił wszystko do góry nogami, zamiótł nasze uczucia pod cholerny dywan i porzucił tak, jakby nigdy mu na tym nie zależało.
Pokręciłem głową, kreśląc kolejne niezgrabne kreski w topornym notatniku. Nic mi ostatnio nie wychodziło. Choćbym nie wiem jak bardzo próbował, nie umiałem wyrzucić jej subtelnej postaci uśmiechającej się w tak delikatny i cudowny sposób z głowy. Na myśl o zgrabnej sylwetce wtulającej się w moją pierś wszystko jakby automatycznie unosiło się we mnie, jednocześnie przyspieszając bieg zmasakrowanego serca. Potrzebowałem jej. Musiałem znaleźć w sobie odrobinę odwagi i zawalczyć, choć stałem na z góry przegranej pozycji. Nie mogłem zostawić tego tak, jak ostatnio. Albo co gorsza popełnić błędu z przeszłości, który odbijał się teraz na relacji z Anabelle.
Z głośnym westchnieniem odłożyłem długopis. Gwałtownie zamrugałem powiekami, starając się spędzić z nich nawiedzający mnie sen. Wiedziałem bowiem, że ilekroć położę się do łóżka, nie będę mógł zasnąć przez napad wspomnień i beznadziejnie natarczywych myśli. Czegoś, co od tygodnia nieustannie towarzyszy mi w podróży zwanej życiem.
Wstałem, zgarnąłem z parapetu telefon, po czym wygodnie usadowiłem się pod ścianą. Pieczołowicie zacząłem przeglądać media społecznościowe, czując w gardle sporych rozmiarów gulę. I choć próbowałem, niczym nie mogłem jej zniwelować. Całą siłę woli kierowałem ku pominięciu kont związanych z Rosbergiem. Ale nie umiałem. Po kilku minutach, pełen nadziei na jakiś głupi cud wpisałem w wyszukiwarkę jego nazwisko. A gdy moim oczom ukazała się sztywno uśmiechnięta Anabelle na tle stadionu piłkarskiej drużyny z Milton Keynes, świat jakby stanął w miejscu. Kolejne fale tępego bólu przeszyły moje ciało, uświadamiając wiele niepotrzebnych faktów. A co, jeśli ona z nim będzie? Jeśli któregoś dnia ich potencjalna przyjaźń zamieni się w coś głębszego i będę musiał oglądać to przez dwadzieścia weekendów w roku?
Nie! Stop! Powinienem myśleć racjonalnie.
I ku zadowoleniu, z owych teorii spiskowych wyciągnęło mnie przychodzące połączenie od Hamiltona. Z głuchym świstem wypuszczanego powietrza odebrałem je, starając się brzmieć tak, jak zawsze.
- Coś się stało?
Nie wiem, dlaczego akurat te słowa wypłynęły z moich ust.
- Mi też miło Cię słyszeć Sebi - wydukał, sprawiając, że na moich ustach wymalował się grymas zniesmaczenia. Faktycznie, nie było to zbyt trafne powitanie. - Ale... Wydaje mi się, że Nico coś zrobił.
Wziąłem kilka urywanych oddechów, starając się nie stracić głowy na starcie, bowiem wszystko gwałtownie się we mnie zagotowało.
- To znaczy?
- Ana siedzi u nas cała zapłakana. - Mocniej ścisnąłem komórkę, czując, jak krew odpływa z mojej twarzy. - Maite z nią rozmawia, mi nie chciała powiedzieć nic poza tym, że nie ma zamiaru do niego wracać. - Zapadła chwilowa cisza. Lewis najprawdopodobniej czekał, aż się odezwę, ale nie byłem w stanie wyrzucić z siebie nawet najprostszego słowa, nie wspominając już o jakimś składnym, logicznym zdaniu. - Jesteś może w Milton?
Nieznaczenie pokręciłem głową. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że Brytyjczyk mnie nie widzi.
- W Londynie - mruknąłem, myśląc intensywnie. Przecież nie mogłem tego wszystkiego tak zostawić. - Ale zaraz tam będę. Podaj mi tylko adres hotelu.
Teraz mogłem dziękować Bogu za stojące na parkingu BMW z lotniskowej wypożyczalni. Jak widać na coś się jednak przyda.

__________
Ostatnio piszę prace, które mnie, o dziwo, zadowalają. Naprawdę lubię ten rozdział, jest taki niby o niczym, a jednak mi się podoba. Mam nadzieję, że Wam również!
Pozdrawiam, całuję i dziękuję za wszystkie komentarze w tak dużej liczbie pod poprzednim postem! Byłam mile zaskoczona ♥

niedziela, 6 grudnia 2015

Part Nine

Minął tydzień.
Tydzień bez jego ciepłego spojrzenia i słuchania kojącego głosu. Bez możliwości patrzenia na hipnotyzujący uśmiech idealnie pasujący do rozczochranych blond włosów oraz zatonięcia w męskim uścisku dającym mi niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Siedem okropnie długich dni sprowadzających mnie ku jeszcze większemu rozżaleniu, czy przygnębieniu coraz mocniej tętniącym w okolicach klatki piersiowej.
Było mi dużo ciężej, niż z początku przypuszczałam...
Każdego ranka spoglądałam w okno pensjonatu przy jednej z głównych ulic Milton Keynes przepełniona nadzieją na ujrzenie tak dobrze znanej mi twarzy. Często przyłapywałam się na przelotnym wtulaniu w krwistoczerwoną bluzę z logiem Scuderii, gdy zostawałam sama w pozornie jasnym, przestronnym pokoju. Dla mnie był on czarną dziurą bez wyjścia, bowiem nie umiałam poradzić sobie z własnymi uczuciami. Po co dręczyły mnie niemalże ze zdwojoną siłą, skoro już dawno zostały spisane na stratę?
Wraz z niewypowiedzianymi słowami Kimiego cały mój świat runął niczym domek z kart, jednocześnie pozbawiając mnie radości i uśmiechu.
- Wszystko w porządku?
Przeniosłam przekrwione z powodu bezsenności spojrzenie na Nico, po czym nieznacznie pokiwałam głową. On tylko westchnął i wrócił do przeglądania codziennych wiadomości, jak to robił co wieczór. Naciągnęłam na ramiona puchową kołdrę w kwiatowej poszwie, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi. Było mi cholernie źle już nawet nie z powodu Sebastiana. Niemal tak samo mocno bolał mnie fakt, że swoim zachowaniem raniłam także najlepszego przyjaciela będącego w stanie zrobić dla mnie praktycznie wszystko. Odkąd tutaj przyjechaliśmy spełniał każdą moją zachciankę, miałam go dosłownie na zawołanie, a nie umiałam wykrztusić z siebie nawet jednego, głupiego uniesienia kącików ust w geście podziękowania.
Musiałam się pozbierać. Tutaj, teraz, zaraz!
Owe plany pogrzebał jednak wibrujący tysięczny już raz telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, a gdy ujrzałam imię Vettela w moim gardle automatycznie wyrosła niebotycznych rozmiarów gula. Ponownie musiałam użyć całej siły woli, by odrzucić połączenie i nie uronić przy tym ani jednej, gorzkiej łzy będącej wyrazem tego, jak żałosnym stałam się człowiekiem.
Prawda była taka, że nie bałam się dać mu drugiej szansy. Wręcz przeciwnie! Chciałam go nią obdarować i pozwolić, by uczynił mnie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Przerażało mnie coś zupełnie odmiennego - wizja, że ponownie będę cierpieć z dokładnie tego samego powodu.
Włożyłam nogi w ciepłe, wełniane kapcie idealnie ułożone na dywaniku przy łóżku, po czym podeszłam do Nico, by niezdarnie uwiesić się na jego szyi. Nie mogłam dalej trwać w tej beznadziei, musiałam coś z sobą zrobić i zrozumieć wreszcie, że on nie wróci. To, co było, minęło. Nie ma prawa kolejny raz zawitać w moim zmasakrowanym życiu!
- Co jest księżniczko? - Kątem oka zauważyłam, jak skrzywił się po wypowiedzeniu tych słów. Doskonale znał moje uprzedzenia do danego określenia, związane z zadufanym w sobie ojcem i całą resztą tkwiących w podrabianym, monakijskim pałacu buraków. - Przepraszam. Nie chciałabyś może ruszyć tyłka z tej zapyziałej nory? Niedługo do niej przyrośniesz...
Siłą woli wymusiłam blady uśmiech motywujący mnie do dalszego działania. Brawo! Pierwszy krok ku lepszemu życiu bez ciągłego goszczenia Vettela w myślach wykonany.
- W sumie nawet chętnie - mruknęłam, opierając podbródek o jego głowę. - Jakieś konkretne propozycje?
- Pokaz kaskaderski motocyklistów na stadionie Donsów. Nie podchodzi to może idealnie pod twój gust, ale chyba się nada.
Pospiesznie przytaknęłam, odgarniając z twarzy zabłąkany kosmyk ciemnych włosów.
- Jestem za! - Odsunęłam się od niego, z dużo większą już łatwością unosząc kąciki ust w nadal jednak nie do końca szczerym uśmiechu. - Tylko powiedz mi, w co mam się ubrać...
Odeszłam kawałek do stojącej pod szafą, nadal nierozpakowanej walizki i sfrustrowana zajrzałam do środka. Ku swojemu niezadowoleniu niemalże natychmiast dojrzałam bluzę Ferrari idealnie upchniętą pod stertą bawełnianych swetrów. Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy, ale nie pozwoliłam im spłynąć po zaczerwienionych policzkach. Nie mogłam tego zrobić. 
Cholera! Czy on kiedykolwiek zostawi mnie w spokoju?
- Jak dla mnie możesz iść nago - skomentował, jednocześnie wyrywając mnie z otępienia. Ta uwaga spotkała się z serią piorunujących spojrzeń i parą jeansów rzuconą w jego pierś. - Okej, jak sobie chcesz.
Śmiejąc się, rozłożył ręce w geście kapitulacji.
Teatralnie przewróciłam oczami i zgarnęłam z wierzchu najprostsze ubrania, jakie w swej kolekcji posiadałam. A wchodząc do łazienki niechętnie musiałam przyznać, że użalanie się nad sobą przez ostatni tydzień było jednym z tych niewybaczalnych błędów, które niestety dane mi było popełnić. Bo o ile łatwiejsze stałoby się moje życie, gdybym od razu podjęła podobną decyzję i zaczęła działać, zmuszać się do zapomnienia?


Zegar widoczny na telebimie wybijał kolejne godziny, minuty będące niemalże wiecznością. Nie mogłam skupić uwagi na niczym innym. Odliczanie czasu do końca wydarzenia stało się moją obsesją, uświadamiając jednocześnie, że nie powinnam się tutaj pojawiać. Ukradkiem spoglądając na skaczących po różnorako ustawionych torach przykrytych bandami motocyklistów starałam się nie myśleć o nim. O jego zmierzwionych blond włosach i obezwładniającym uśmiechu przyspieszającym bieg mojego serca. Czy ta obsesja miała się kiedykolwiek zakończyć?
Zniesmaczona spojrzałam na zadowolonego Nico oglądającego całe widowisko z błyszczącymi oczami. Wzięłam parę głębszych oddechów w celu zbicia ogarniającego mnie otępienia. Wsadziłam dłonie do kieszeni za dużej o kilka rozmiarów bluzy Niemca i zaczęłam przeciskać się przez tłum w kierunku wyjścia. Nie wiedziałam, gdzie powinnam pójść. Może do toalety, może po prostu usiąść przed stadionem, poczekać, odpocząć od tego wszystkiego. Ale byłam pewna, że na trybunach zostać nie mogłam, bowiem ciągłe wybuchy konfetti i ryk motocyklowych silników doprowadzały mnie do istnego szału.
Twardo stawiając kroki na betonowych schodach brnęłam ku górze. Ze świstem wypuszczając powietrze oparłam się o chłodną ścianę, znikając z pola widzenia kamer oraz ponad tysiąca spojrzeń zaciekawionych wydarzeniem. Powoli zaczęłam rozumieć osoby popełniające samobójstwa po stracie kogoś uzupełniającego ich brakującą połowę. Skoro ja cierpiałam w ten sposób przez kilka głupich słów i przeszłość Sebastiana, którego nie zdążyłam nawet dokładnie poznać, to jak musieli się czuć oni po zniknięciu człowieka, z którym od lat dzielili swoją codzienność?
Zaczęłam iść dalej, głośno przełykając ślinę. Rozluźniałam i zaciskałam pięści w walce z otaczającymi mnie strapieniami. Matko, jaka ja byłam beznadziejnie słaba emocjonalnie!
- Ana! - Odwróciłam się w kierunku biegnącego Nico. - Nawet nie wiesz, jak się przestraszyłem! Gdzie ty idziesz?
Otworzyłam usta w celu wypowiedzenia kilku nieskładnych słów, jednak nie mogłam nic z siebie wydusić. Blondyn złapał mnie za ramiona trochę zbyt mocno jak na dopuszczalne standardy, włączając we mnie czujnik ostrzegawczy.
Nie, musiałam się uspokoić. Przecież Nico nic mi nie zrobi...
- To nie tak - mruknęłam roztrzęsionym głosem. - Po prostu...
- Nadal o nim myślisz, prawda? - Przysunął się niebezpiecznie blisko, jednocześnie przyciskając moje plecy do jasnej ściany. Zadrżałam, czując jego oddech na szyi. Przez nadmiar uczuć tłoczących się wewnątrz serca nie umiałam spojrzeć w te błękitne, rozwścieczone tęczówki. Wzrok ciągle kierowałam w podłoże, uciekając od raniącej wszystkich wokoło prawdy. - Dlaczego? Co on takiego w sobie ma?
- Nico, proszę - szepnęłam, podejmując próbę choć lekkiego odsunięcia się od niego. Bez powodzenia. - Proszę!
- O co? Mam dać Ci do niego polecieć i pozwolić na to wszystko?! - Pokręciłam głową, czując, jak po moich policzkach zaczynają spływać łzy przerażenia. - Czemu nie możesz zrozumieć, że Sebastian nie jest tym delikatnym i wyrafinowanym chłoptasiem, za którego się podaje?
Moja głowa pękała od przygnębiających myśli. Miałam ochotę krzyczeć, wygarnąć mu z zaciśniętymi zębami i sprzedać zdrowego kuksańca, ale z niewiadomych powodów głos uwięzł mi w gardle paraliżując wszystkie mięśnie. Zamknęłam powieki, chcąc osunąć się na kolana, jednak zaraz poczułam ciepły uścisk Niemca automatycznie przywracający mnie do pionu.
- Sebastian nie jest zły. On nigdy...
- Ana, w co ty wierzysz? Rzeczywistość jest inna, niż Ci się wydaje. - Ze strachem zauważyłam, jak jego dłoń delikatnie wędruje pod moją koszulkę. Gwałtownie się odsunęłam, czego następstwem był jedynie tępy ból głowy po niemałym zderzeniu z betonową nawierzchnią. - Zrozum, nie tylko on może dać Ci szczęście. Ja też mogę.
Byłam bezradna. Rosberg wpił się w moje wargi całą siłę wykorzystując do ograniczenia wykonywanych przeze mnie ruchów, a jedyne, na co umiałam się zebrać było desperackie ugryzienie jego pchającego się do mojej buzi języka.
Pałał żywą wściekłością, nie dało się tego nie dostrzec. Ale wykorzystanie szansy na ucieczkę, gdy z piskiem bólu odskoczył ode mnie było jedną z najważniejszych i najlepszych decyzji, jakie udało mi się w dotychczasowym życiu podjąć.

__________
Ah, tak bardzo lubię drugą część tego rozdziału. Wiem, że fanki Rosbega (aczkolwiek na szczęście takich na tym blogu chyba nie ma) zjadłyby mnie żywcem, jednak robienie z niego świni stało się chyba moim nowym hobby ;)
Całuję, dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem i do następnego!